Choć Ferrari 365 GTB/4 nosi przydomek pochodzący od kurortu na Florydzie, jest tak włoskie, jak aniołki pędzla Botticellego. Aż trudno uwierzyć, że pracującemu na zlecenie Pininfariny Leonardowi Fioravantiemu zaprojektowanie „Daytony” zajęło zaledwie tydzień.
A skąd taka nazwa? W 1967 r. Ferrari wystawiło w 24-godzinnym wyścigu w Daytona Beach trzy prototypowe bolidy o oznaczeniu P4. Dojechały do mety we własnym szyku. W Ferrari jednak nigdy oficjalnie nie używano nazwy „Daytona” – wymyślili ją włoscy dziennikarze, którym pokazano prototypy auta rok po słynnym triumfie.
Produkcja rozpoczęła się w 1969 r. i od tego czasu częściej używa się nazwy „Daytona” niż 365 GTB/4. Rozszyfrujmy teraz zatem ten inżynierski skrót: 365 to pojemność skokowa jednego z 12 cylindrów silnika. GTB oznacza Gran Turismo Berlinettę, czyli nadwozie coupé z wygodną kabiną. Czwórka po ukośniku określa liczbę wałków rozrządu. Silnik stanowił tak naprawdę rozwinięcie konstrukcji stosowanej od 1947 r. w wyścigowym 125 S.
Za kierownicą od razu czuć sportowy rodowód – motor lubi być wysoko kręcony, choć mocno obciąża przednią oś, ograniczając zwinność. Gdy tylko jednak dwie pompy paliwa zaczynają dostarczać benzynę do sześciu dwugardzielowych gaźników, piękniś zamienia się w bestię i wyrywa do przodu.
Przy prędkościach maksymalnych osiąganych przez Mercedesa klasy S z tamtego okresu kierowca Daytony dopiero wbija „czwórkę”, a w zanadrzu pozostaje jeszcze piąte przełożenie. Czterokanałowy układ wydechowy sprawia, że często się zwalnia, żeby z międzygazem zredukować bieg i jeszcze raz mocno docisnąć gaz – dla samych wrażeń akustycznych.
Trzeba jednak przyznać, że „Daytona” nie jest miłośniczką ciasnych zakrętów i serpentyn, tak często spotykanych na Lazurowym Wybrzeżu. Ta maszyna potrzebuje przestrzeni, sprawia też przyjemność na długich łukach o stałym promieniu. Kierowca, gdy musi zbyt często i intensywnie obracać kierownicą, zaczyna czuć się jak za sterami traktora. Scusi, Enzo – taka prawda.
Nie bądźmy jednak aż tacy surowi – dzięki niezależnemu zawieszeniu wszystkich kół i niezłemu balansowi mas (skrzynię biegów umieszczono przy tylnej osi) „Daytona” zachowuje się dość przewidywalnie, czego nie można powiedzieć o Miurze. Staje się to szczególnie istotne, gdy jedzie się z prędkością 270 km/h.
Ferrari 365 GTB/4 „Daytona” - W skrócie
Z punktu widzenia innowacji przegrywało ze swoim głównym rywalem z Sant’Agata. Jednak w użytkowaniu okazywało się o wiele mniej kapryśne niż niedopracowana Miura. Ma oryginalne nadwozie, ale 90 proc. przyjemności, jaką daje to auto, pochodzi spod maski. „V-dwunastka” brzmi, rozwija moc i wygląda tak, że nie chce się na nic innego patrzeć.