Ford bez Mustanga? To jak Bonnie bez Clyde’a, Flip bez Flapa czy Bolek bez Lolka. Tymczasem w historii amerykańskiego modelu pojawił się moment, gdy myślano o zaniechaniu produkcji tego kultowego auta. Na całe szczęście tak się nie stało, bo inaczej nie powstałby… ten materiał. A tak, po latach mogliśmy się jeszcze raz przejechać czwartą generacją Mustanga, jeszcze raz sprawdzić jej zalety i wady, a przede wszystkim przekonać się, ile frajdy daje podczas prowadzenia.
Wsiadamy do środka i od razu zapadamy się w miękką, nieco szorstką tkaninę na fotelach, przyglądamy się grubej kierownicy z airbagiem i wskaźnikom, które są takie same, jak w Fordzie Taurusie. Trochę to wszystko przypomina o czasach świetności tych pony cars. Jednocześnie w porównaniu z późniejszym Mustangiem z lat dwutysięcznych auto okazuje się nieco nieśmiałe pod względem zastosowanej stylistyki.
W 1996 roku samochód doczekał się ważnej modyfikacji. Wprawdzie jego prowadzenie nie zmieniło się, ale za to zrezygnowano wówczas z 5-litrowego silnika V8 z centralnie umieszczonym wałkiem rozrządu. W jego miejsce pojawiła się nowocześniejsza jednostka o pojemności 4,6 litra. Jej konstrukcja sprawiła, że łatwo można ją było dopasować do różnych modeli. I rzeczywiście, wykorzystywano ją też w innych modelach Forda. Powodem zmiany silnika nie była wcale chęć uzyskania lepszych osiągów, lecz konieczność spełnienia bardziej rygorystycznych norm emisji spalin. Nowy motor nie jest wcale tak kąśliwy, jak gaźnikowy silnik stosowany w poprzedniku. Generuje 218 KM przy 4400 obr./min i okazuje się mniej ciekawy pod względem akustyki.
A co z resztą Mustanga? Czwartą generację (wewnętrzne oznaczenie: SN-95) prowadzi się znacznie lepiej na wprost niż jej poprzednika, karoseria wersji coupé jest o 44 proc. sztywniejsza niż w starszym modelu, a 5-biegowa skrzynia Borg-Warner-T-45 została zestopniowana w taki sposób, żeby optymalnie wykorzystać moc silnika.
Jednak biada niedoświadczonemu kierowcy, gdy ten koń poczuje owies. Tylna część pojazdu żwawo reaguje na mocne wciśnięcie pedału gazu i dopiero po pewnym czasie daje się opanować. Pomimo że to coupé ma tendencję do wybuchowego zachowania, cały czas pozostaje łatwe do opanowania. Miłośnicy driftu traktują czwartą generację Mustanga jako najlepszy tylnonapędowy model tej dekady. Przyspieszenie od 0 do 96 km/h zajmuje autu 6,6 s. Zwiększaniu prędkości towarzyszy ryk silnika V8, który jest na tyle nowoczesny, na ile to konieczne, a jednocześnie nie zrywa całkowicie ze swoim pochodzeniem.
Ten samochód ma również drugą, całkiem spokojną naturę. Ustawiamy tempomat na 130 km/h i w zrelaksowany sposób podróżujemy w stronę słońca. Dobrze, że na pokładzie jest również radio, ponieważ muzyka zagłusza hałasującą sztywną tylną oś. Ostatecznie podróżowanie czwartą generacją Mustanga wciąż pozostaje surowe.
Nie mniej ciekawa od prowadzenia jest historia tego modelu, która do czerwoności rozgrzewa serce każdego fana Mustanga. Ford w Dearborn postanowił o zakończeniu ery Mustanga do końca lat 80. Następca o kodzie ST16 miał być małym sportowym coupé i opracowano go we współpracy z Mazdą.
Pewne jest, że wszelkie pieniądze, jakie firma zarobiłaby wówczas na tym modelu, raczej nie pochodziłyby od zagorzałych fanów. Nawet gdyby w historii Mustanga nie było tego słabego rozdziału, to i tak wiadomo przecież, że Amerykanie uwielbiają patos. Amerykańska legenda wykorzystująca japońską technikę, a do tego z przednim napędem? To brzmi niczym „Pony-Car-Pearl-Harbor”!
Latem 1987 roku Ford otrzymał 30 tys. listów od oburzonych fanów, którzy rozpowszechnili plotkę o samochodzie… Mazdang. W efekcie pochodna Mazdy MX-6 pojawiła się rzeczywiście jako kolejny Ford (model 1989 roku), ale pod inną nazwą – Probe.
Tymczasem historia Mustanga toczyła się dalej. W 1989 roku Alex Trotman, szef północnoamerykańskiego Forda, zlecił niewielkiej grupie inżynierów (przy ograniczonym budżecie) stworzenie kolejnej generacji tego modelu. Założenie było takie, że samochód miał nawiązywać do pierwowzoru z 1964 roku i nie mógł być gorszy niż tamten samochód, zaprojektowany przez Lee Iacoccę.
Problem jednak w tym, że czasy się zmieniły i Mustang miał już uznanych konkurentów, i to nie tylko w postaci pony cars od General Motors – Chevroleta Camaro i Pontiaca Firebirda. Przecież na parkingach stały wówczas całe rzędy Toyot Celic czy Dodge’ów Diamondów, które w Europie były bardziej znane jako Mitsubishi Eclipse.
Podczas projektowania okazało się, że rozpoczęcie prac od zera będzie zbyt drogie. Dlatego w budowie wykorzystano platformę oraz zawieszenie z Forda Thunderbirda. Zdecydowano się ulepszyć starą platformę Fox, która otrzymała nowe miano „Fox-4”. W 1979 roku samochód z silnikiem o mocy 200 KM wszedł do sprzedaży. I nie przeszkodziło mu nawet to, że jego premiera odbyła się w czasach problemów z OPEC oraz wysokich cen paliw.
Główny projektant Patrick Schiavone próbował jak najlepiej wykonać swoją pracę i w projekcie nowego Mustanga wykorzystał elementy w stylu retro – na atrapie chłodnicy znalazł się galopujący chromowany… mustang, a z boku umieścił wloty powietrza w kształcie litery C. Do przeszłości miały nawiązywać również trzyczęściowe tylne światła.
I pomyśleć, że na początku lat 90. Mustang miał zniknąć ze stajni Forda. Okazało się jednak inaczej. Kultowy model przetrwał próbę czasu i galopuje dalej. Na szczęście.