Dobrze się stało, że Volkswagen zdecydował się na taki a nie inny wariant. Dzięki temu doszlo do debiutu jednego z najbardziej nowatorskich aut niemieckich w swoich czasach.
Dlaczego Golf okazał się aż tak nowatorski? Bo w przeciwieństwie do produkowanego kilkadziesiąt lat Garbusa miał silnik z przodu, a nie z tyłu, napęd przedni zamiast tylnego, samonośne nadwozie w miejsce ramy oraz kanty zamiast obłości. Do tego doszedł jeszcze z tyłu pojemny bagażnik z dużą klapą, a nie awaryjnej wielkości kufer z przodu.
Foto: Auto Świat
VW, który nosił wewnętrzne oznaczenie Typ 17, od razu stał się przebojem w Niemczech. Dwa lata po debiucie Golfa I wspólnie z dieslem do sprzedaży trafiło także GTI. Oba okazały się hitami już w roku premiery. Golf GTI odpowiadał gustom kierowców, którzy przy zakupie kierują się emocjami, a cierpki diesel był dla tych rozsądnych. Przecież uzyskiwał spalanie z szóstką przed przecinkiem, a i pięć było możliwe do zrobienia. A pomyśleć, że niewiele wcześniej VW budował Garbusa, którego spalanie na poziomie 10 l/100 km mogło być żartem przy wartościach uzyskiwanych przez Golfa z dieslem. Oczywiście, coś za coś. Trzeba się było pogodzić z tym, że silnik pracował głośno, a dynamiki należało szukać w innych autach.
Dopiero w 1982 roku pojawił się Golf GTD z turbodieslem o mocy 70 KM. Golf z wolnossącym dieslem o mocy 54 KM przyspieszał od 0 do 100 km/h w 18,5 s, a jego prędkość maksymalna wynosiła 143 km/h. Z drugiej strony, to wystarczające wartości, by pokonać zaokrąglonego poprzednika i większość aut z krajów socjalistycznych, które dodatkowo miały większy apetyt na paliwo. Poza tym zużycie oleju napędowego w Golfie można było jeszcze obniżyć, jeżeli za 350 marek dokupiło się 4-biegową przekładnię z nadbiegiem.
Foto: Auto Świat
Wprawdzie Golf znacznie odróżniał się od Garbusa, ale odziedziczył po nim jedną cechę – prostotę. Ta właściwość towarzyszyła autu przez cały okres produkcji. Przypominały o tym twarde tworzywa we wnętrzu, a później także czarne, plastikowe zderzaki. Tam, gdzie powinno znajdować się radio, była wyłącznie czarna zaślepka. Warto pamiętać, że nie dotyczyło to wyłącznie podstawowej wersji wyposażeniowej, lecz także bogatszych odmian CL oraz GL.
Trzeba przyznać, że tym dieslem nawet po latach jeździ się całkiem dobrze. Nie przeszkadza nawet to, że z radia nie płynie żadna muzyka. No bo przecież tu nie ma radia. Zresztą nawet gdyby było to i tak zostałoby zagłuszone przez klekoczącą jednostkę napędową, która wyjątkowo donośna i trzęsąca się jest zaraz po uruchomieniu na zimno.
Fakt, że to powolny samochód, ale przecież ta wersja nigdy nie miała dynamicznie jeździć. Poza tym auto nadal pewnie hamuje i pomimo braku wspomagania układu kierowniczego okazuje się całkiem poręczne w prowadzeniu. Podobnie jak kierowcom przed 30 laty nam obecnie także przypadły do gustu szaro-czarne siedzenia z twardym wyściełaniem i dobrym bocznym podparciem. Poza tym spodobały nam się kanciaste kształty nadwozia, które udowadniają, że mamy do czynienia z prawdziwym klasykiem.