Robert Siwiński od dawna zamierzał kupić Chevroleta Blazera K5, bo to klasyczna amerykańska terenówka, porządny kawał metalu. Kiedy wybrany wóz dotarł do Polski ze słonecznej Kalifornii, zapadła decyzja: auto zostaje w jego rękach. Pomimo 27 lat krwistoczerwony SUV wyglądał imponująco, a wnętrze wykończone bordowym welurem nie nosiło żadnych śladów zużycia.
Ponadto auto było w najbogatszej wersji wyposażenia, czyli 1500 Silverado. Dzisiaj R. Siwiński, właściciel firmy HellCat Cars, zajmującej się sprowadzaniem i restaurowaniem klasycznych wozów amerykańskich, używa Blazera na co dzień. I trudno o lepszą wizytówkę. Jak mówi, samochód doskonale spisuje się w swojej roli. Zapewnia nieporównywalny z osobówkami komfort, widlasta „ósemka” generuje wystarczający zapas mocy, a wóz prowadzi się przyzwoicie. Mimo sporego fabrycznego prześwitu (jest seryjny, bez liftu) jedzie tam, gdzie kierowca sobie zażyczy. Po części to zasługa podwójnych amortyzatorów z przodu i z tyłu, które były dostępne jako opcja, a po części założonych opon AT.
Blazer został zaprojektowany i wyprodukowany w czasach, kiedy samochody były budowane ze stali, a główną rolę odgrywała mechanika. Solidne, niezniszczalne, proste w naprawie – tęsknimy za nimi w epoce plastikowych aut naszpikowanych elektroniką, której niewielka nawet usterka unieruchamia samochód.
Historia tego modelu zaczęła się w roku 1969, ale pierwsza generacja była produkowana jedynie przez cztery lata, ale druga, prezentowana, aż przez 19. Blazer powstał na skróconej ramie full-size pikapa K10 i otrzymał oznaczenie K5. Są też modele C5 oraz C10, ale to jedynie odmiany zastosowanego napędu: K oznaczało wersję 4WD, C – 2WD.
Zresztą Blazer, początkowo wyposażony jedynie w napęd na wszystkie koła, od roku 1970 w odmianie podstawowej był oferowany jako tylnonapędówka, ale 13 lat później ze względu na niewielkie zainteresowanie przestano produkować wersję 2WD. Blazer ma nietypową konstrukcję nadwozia – można ją określić jako półkabriolet. Tylko przednia jego część, nad fotelami, jest zabudowana sztywnym dachem, natomiast nad całym tyłem – kanapą i bagażnikiem – znajduje się zdejmowany dach z tworzywa.
Pierwsza generacja oraz wczesne roczniki drugiej miały zdejmowany cały dach, ale od 1976 r. ze względów bezpieczeństwa zrezygnowano z tego rozwiązania. Dostęp do części bagażowej jest możliwy po opuszczeniu tylnej szyby, która chowa się w klapie, ale akurat to rozwiązanie było często krytykowane i przysparzało użytkownikom problemów. Jak się okazało, masa szyby jest tak duża, że nie radziły sobie z nią silniczki.
W USA podstawą funkcjonowania wielu dziedzin gospodarki był właściwy środek transportu: potężny pikap. Żaden typ samochodu nie jest tak bardzo kojarzony z tamtejszymi realiami i każdy z producentów Wielkiej Trójki miał w ofercie odmianę XXL takiego auta. Blazer był natomiast pierwszym „zamkniętym” modelem na bazie pełnowymiarowego pikapa.
Konkurencja jednak nie zasypiała gruszek w popiele. Swoje propozycje szybko przedstawiły Dodge i Plymouth należące do Chryslera, jedynie Ford przysnął, wprowadzając model Bronco kilka lat później. Bezawaryjność, uniwersalność oraz dzielność Blazera zostały docenione przez armię amerykańską, która zamówiła jego specjalną militarną odmianę M1009.
Od cywilnej różniła się m.in. instalacją elektryczną (12/24 V), dodatkowymi piórami w resorach, brakiem klimatyzacji, wyczernieniem reflektorów czy specjalnym malowniem – kamuflaż mógł być zielony bądź oliwkowy. Do ich napędu zastosowano jednostkę wysokoprężną o pojemności 6,2 l. Oprócz wojska model M1009 służył także w niektórych jednostkach policjii i Gwardii Narodowej.
Ciekawą i najrzadszą wersją Blazera jest fabryczny kamper o śmiesznej dla nas nazwie Chalet. Lepiej wypada bliźniaczy model marki GMC, Jimmy, który w wersji turystycznej nazywał się Casa Grande. W latach 1976-77 powstało ok. 1800 egzemplarzy tej odmiany z podnoszoną zabudową mieszkalną.
Blazer K5 był jednym z popularniejszych modeli, a jego produkcja w szczytowym okresie wynosiła blisko 90 tys. sztuk rocznie. Mogłoby się wydawać, że z jego kupnem nie będzie problemu, a liczba egzemplarzy zapewni zapotrzebowanie na to auto.
Niestety, jego popularność sprawiła, że dzisiaj jest gatunkiem na wymarciu. Traktowany jako wół roboczy, przeważnie nie miał lekkiego życia. Często był też wybierany na pierwszy samochód do jazdy przez niewprawnych kierowców. W związku z tym znalezienie egzemplarza w dobrym stanie graniczy z cudem. Ceny tego modelu w ostatnim czasie zaczęły szybko rosnąć i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych, podobna tendencja jest widoczna także w Europie.